-

Kraina Birma

BIRMA- MYANMAR
(tak jakoś historycznie wyszło, że kraj posiada dwie nazwy;)

     Nasza trasa nie miała w prawdzie przebiegać przez Birmę (jak również Filipiny i Tajlandię:). ALE kiedy dowiedzieliśmy się, będąc w Japonii, że Birma jest już otwarta** dla turystów, to jakoś opcja spędzania grudnia w Indiach Południowych stała się (co tu dużo mówić) mniej atrakcyjna.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
**-już otwarta -7 lat temu jak włóczyliśmy się po birmijskich okolicach, robiąc trasę tzw. "Azji Południowo-Wschodniej" (Indonezja, Wietnam, Kambodża, Malezja, Laos, Singapur, Tajlandia i tylko Grzesiek jeden wie gdzie jeszcze) nie było możliwości wjechania do Myanmaru- zaryglowany! Od laty bramy tego raju były albo zamknięte albo przymknięte dla białych. Dla większego ruchu turystycznego uchyliły się w roku 2011, a już rok później stan "uchylenia" przeszedł w stan "pełnego otwarcia", czyli pękła pierwsza bańka (kraj odwiedziło milion turystów)! Od 2014 statystyczny Tarkański nie musi się już roztrzaskiwać o ambasady, bo wizę może otrzymać on-line. Super, super.. wszystko super ale obawiam się, że w efekcie takiego tempa nasze przysłowiowe "bramy raju" zamienią się w roku 2020 w szklane drzwi na foto-komórkę!- ale o tym może popiszę później :)
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No i dobra zdecydowaliśmy się na zmianę trasy i już po pierwszych dniach pobytu doszliśmy do wniosku, że Birma to nie jest taki sobie zwykły azjatycki kraj…
(Chociaż nie powiem całkiem przyzwoitego nudla można tu wciągnąć!:)

to jest KRAINA!
(nawet pismo mają bajkowe)
(i drzewa im bardziej niż przeciętnie obradzają)
No po prostu idylliczny świat pełen nieprawdopodobnych świątyń i niesamowitych, otwartych ludzi, którzy nie są jeszcze zeżarci przez nazwijmy to „kult białego świata”.  W końcu można odpocząć od „hello my friend”. Wszyscy tak strasznie się cieszą, że nas widzą.. gdyby tylko mieli ogony, to by nimi zapewne merdali.. przysięgam! Szczerzą do nas na okrągło te swoje czerwone** zębole .
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
**-Czerwone od czegoś w rodzaju tabaki. (Wikipedia mi tu podpowiada, że to nazywa się "paan"- jakby kogoś to interesowało.. bo mnie np. zainteresowało przed chwilą;). Dobra tam.. nazwy.. nazwami.. najważniejsze jest to "jak się tą żujkę tworzy". Wiec mieszają 50 składników,
dorzucają jakiegoś specjalnego orzecha,
zawijają w liść czegoś,
i już i gotowe i żują przez następną godzinę (chyba, że się zapomną w tych "rozkoszach" to i nawet dwie albo trzy godziny pożują.. my dotrwaliśmy z naszym nazwijmy to "żuciem" do 68 sekund- jeeee :) - obrzydliwość!! do tej pory nawet jak o tym piszę to mi się cała twarz wykrzywia i litr śliny zalewa język..heh.. bleeeh).
W efekcie wiecznie mówią z pełną buzią i mają czerwone zęby. (W Indiach też mają czerwone zęby od żucia bliżej nie sprecyzowanego "czegoś" ale w przeciwieństwie do birmijczyków, hindusi używają tego czerwonego ślino-wyrobu nie tylko do podtrzymania nałogu i kolorytu zębów, ale także do wyższych celów!! Mianowicie do powiększania skali syfu w swoim kraju- opluwając tym specyfikiem wszystkie napotkane ściany i powierzchnie płaskie...
//Wiem , że możecie być trochę już zmęczeni.. bo przecież "ile można..?!?" mogłabym już zejść z tych Hindusów. Ale zrozumcie.. rany jeszcze świeże. Grzesiek wciąż wychodzi mi na zdjęciach jak błagający o jedzenie, zagłodzony uchodziec...
 a ja to po tym całym "rzucaniu palenia w Varanassi" wyglądam jak jakaś dynia na piedestale...w dodatku w kasku
Wiec trochę jeszcze Hindusom się oberwie na terenie tego bloga:P Aż mi przejdzie.. a przejdzie mi zapewne dopiero w Australii, bo tam to mi wszystko przechodzi :)
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No dobrze, już dobrze... Wracając do cech "krainy". Chłopaki chodzą w "spódnicach". (sorki ale zapodział mi się gdzieś materiał zdjęciowy, wspólnie więc udajmy, że na poniższym zdjęciu widnieją męskie nogi i że kadr obejmuje także męską, zadowoloną głowę)
 Kobiety i dzieci mają policzki wymazane błotem:)
I tutaj chwila przerwy dla panów czytelników, bowiem nastąpi foto-instrukcja pt. "jak zorganizować sobie taki genialny makijaż"
Po 1 musimy znaleźć w naszej okolicy studio do wykonywania zabiegu "ubłacania policzków".
Po 2 jest nam potrzebna super-extra-sexy-skompo ubrana i przede wszystkim oblatana w tych tematach hostessa
Potem już tylko szorujemy kawałkiem drewna po kamiennej desce...
nakładamyyyyy
i już !  i  NIE wyszło...k... chociaż.. może... tak trochę wyszło, jakbyście przysunęli nosy do monitorów
Dobra najważniejsze że były chęci :)
Ok chłopaki mogą już otworzyć oczy i włączyć się do czytania. Wyliczamy dalej (cechy krainy):
-Na kelnerów w knajpach woła się cmokając. Tak jakby dając buziaczki.
-Buddyjskie świątynie ociekają złotem,
prężą się kształtem w promieniach słońca
podczas gdy 90% mieszkańców kraju mieszka w bambusowych samoróbkach i je banany z ryżem.
No cóż.. Wiara czyni cuda !
(nie ma w tym zdaniu żadnego sarkazmu, bo przecież wszyscy wiemy, że taka sytuacja jest nie tylko tutaj i nie tylko teraz...;):) Sprawa ciągnie się przecież od tysiąc leci. Taka chyba natura ludzka, że tym bardziej wierzymy, im bardziej nam czegoś  brakuje. Zarówno fizycznie jak i psychicznie. Kiedy kontakty nie wystarczają; kiedy rodzina porzuci; kiedy życie wystawia nogę i kopie nas prosto w dupę; kiedy okazuje się, że wyuczonymi matematycznymi wzorami nie da się obliczyć receptury na szczęście; kiedy wali się nam na głowę nasz system wartości; kiedy chorujemy;kiedy nasi najbliżsi chorują, a my nie możemy im pomóc; kiedy wojna; kiedy głód; kiedy uciski; kiedy trwoga "to do Boga"- jak mawiały nasze dziady i pradziady. No wiem, że filozoficzne rozkminki to zdecydowanie nie moja działka hehe.. już kończę :) Ogólnie to chciałam napisać coś w stylu: "W Birmie brakowało wszystkiego, kraj pogrążony w biedzie, władany przez juntę wojskową, panował głód, gangi narkotykowe, obozy pracy, gwałcone były prawa człowieka, opozycjonistów karano śmiercią. Myślę, że takie właśnie uwarunkowania pchnęły Birmańczyków do stawiania wielkich świątyń oblanych złotem, co by buddowie nie mieli wątpliwości gdzie słać dobrą karmę" (ale to tylko moje skromne zdanie:). No :)
Ok. może nie będę się już pogrążać z tymi mądrościami religijnymi, bo w końcu napytam sobie biedy (hahahaahah co to jest za zwrot! "napytać sobie biedy" bez sensu)
Przejdę więc może do tematu, na którym jako tako się znam, czyli do kreślenia naszej trasy. Bo może ktoś śledzi nasze poczynania palcem po mapie, albo zastanawia się nad tą destynacją. Nasza skromna trasa miała kształt latawca
no dobra.. para-latawca:) Rangon-->Mandalay-->Bagan-->Jezioro Inle -->Yangoon-->Przeprawa na południe, do Kwatoung. 4 pierwsze pozycje to takie turystyczne „must see”
//ze szczególnym naciskiem na Bagan wschód słońca
i Bagan zachód słońca //
Turystyczne "must see", więc trochę Europejczyków trzeba się tam spodziewać (głównie Niemców, bo ich stać:P wyrwać się w okresie świątecznym do Birmy:)." ja doch Sonnenaufgang  ja ja mit Vergnügen :)"
Zainspirowany tą sytuacją i faktem, że święta za pasem Grzesiek przygotował dla was parosekundowy materiał stop-klatkowy pt. "ludzka choika" (Dominika you gonna love it!:)
(komunikat dla tych, którzy śledzą nasze losy na komórce: poniżej jest filmik)
 
Jest jeszcze parę miejscowości (prócz tych które wymieniłam), do których można łatwo dojechać, reszta kraju jest albo nie dostępna, albo dostępna "za pozwoleniem" (które kosztuje raz mniej raz więcej i wyrabia się jakieś 2 tygodnie). Czemu białych nie wpuszczają wszędzie? No zapewne z powodów bezpieczeństwa. Ale mam też wrażenie, że zakazy są podtrzymywane, by turyści nie widzieli za wiele, by raczej włóczyli się po „cukierkowej krainie” niż po biednej Birmie splecionej z liści palmowych i żywiącej się "kokosem na 10 sposobów". Taktyka generalnie działa, bo Birma stoi obecnie w takiej sytuacji, że nie wyrabia trochę, ze swoją sławą:) Nikt nie spodziewał się przecież, że gdy otworzą się bramy dla białego człowieka, to przyleci go TAK WIELE! Birmańczycy więc budują i remontują na potęgę
i cen nie negocjują, swoje wiedzą, kraj jest nieprawdopodobnym potencjałem na $$$$$-biznes. Powywodziłabym się trochę na ten temat, ale niestety strony biznesowej do końca nie znam, słyszałam tylko parę kwot na kupno ziemi w jakiś dobrych lokalizacjach i były one naprawdę imponująco OGROMNE :) Od strony turystycznej się wypowiem- minimalne ceny hoteli: 20-25$ za 2 os. ze śniadaniem (to jak na Azję dosyć drogo dodam;)
Zostańmy jeszcze chwilkę w temacie liczb. Albowiem teraz zagadka z dziedziny finansów!:)
Spójrzmy na notowania dolara w Myanmarze (na zdjęciu poniżej) i odpowiedzmy wspólnie na pytania.
Pytanie nr 1: Ile warty jest ten pieniądz w Birmie?
 Pytanie numer 2: Ile wart jest ten pieniądz?
Odpowiedź do pytania numer 1:  NIC!
Odpowiedź do pytania numer 2:  TEŻ NIC! :)
(nasuwające się) Pytanie numer 3: Dlaczego k.. NIC?!??!?!?
(nie nasuwająca się) Odpowiedź do pytania numer 3: Bo nr 1 ma zagięcie przechodzące przez środek twarzy Franklina, a numer 2 ma brudne brzegi. Ale poprawnymi odpowiedziami są także:
-bo jest wyprodukowany przed rokiem 2006,
-bo jest popisany,
-bo jest poplamiony.
Nie ma różnicy , czy chcemy takie cacko (warte obecnie w Polsce 380zł!(wtf?)!! a w Rosji 3 dojne krowy z gospodarzem) wymienić w kantorze, w banku czy w hotelu. U wszystkich przelicznik jest taki sam 100 baksów zielonych= ZERO waluty. Mooooże gdyby się rozpłakać (przetestowane;) pod kantorem, to EEEwentualnie wymieniliby ten zużyty, popisany i poplamiony kawałek papieru na  wartość 250 zł (HAHA jasne, to już wole głodować!).
Morał (bezsensowny): Do Birmy przyjeżdżaj z dolarami (bo połowa cen jest podawana w dolarach i Birmańczycy dolara czczą; wielbią i miłują) ALE dolary muszą być stanu fabrycznego. Koniec zagadek. Przechodzimy do kolejnego tematu. Albo raczej kontynuujemy poprzedni, czyli plan wycieczki. Kontynuacja, będzie przebiegać w sposób następujący: puszczę serię zdjęć i powiem co gdzie było, żebyście się wczuli nieco w Myanmarskie klimaty:)
Jeszcze tylko "konieczny komunikat przed puszczeniem serii zdjęć":
Wszyscy pamiętamy, że materiał fotograficzny nie jest jakiś górnych lotów, bo robiony jest komórką i GoPro. Tak więc sory Bacha i Kaśka (z Kanady) i inni profesjonalni fotografowie.. ta opowieść nie jest dla Was, albowiem wyzbyta jest jakichkolwiek kadrów, geometrii, właściwego ustawienia balansu bieli i przesłon, o ISO to nawet nie wspomnę!
OK. Publika przesiana.. zaczynamy.. mój ty bezkrytyczny czytelniku:)
Yangon ( po polsku "Rangun")- stolica
Na poniższym zdjęciu chciałam w sposób nieprzesadnie sarkastyczny uchwycić skalę nadużywania złotej farby w świątyniach. Zdjęcie zatytułowałam "złoty odbyt".
Komunikat dla tych, którzy mniej rozumieją sztukę: Mam oczywiście pełną świadomość faktu, iż padł cień na zadnią część smoka, (co oczywiście było zamierzone) i przez to widz nie do końca rozumie intencję artysty widząc, że smocza dziura jest żółto-szara, ale w rzeczywistości jest złota! i to się liczy- rzeczywistość! A poza tym z artystami się nie dyskutuje, bo zawsze mają racje!
(Bacha! Nie oszukuj ! Widzę, że czytasz!!!)
No i OK Rangun za nami, teraz czas na okolice miasta Mandalaj
dobranoc Mandalaj i dzień dobry15-sto godzinny spływie łodzią do Bagan.
i dotarliśmy do Bagan!
Ok. Czuje, że to już czas na jakąś anegdotkę (bo dawno nie było:) Anegdotka będzie dotyczyć historycznej części miasta Bagan- czyli miejsca, z którego pochodzą zdjęcia pt. "100 places to see before you die" i (co najważniejsze) moje zdjęcie profilowe z fejsa tez stąd się wywodzi :) hihihi
Do anegdotki przystąp ! 
Więc prawda jest taka, że te super, extra świątynie to taki trochę pic na wodę- fotomontaż. Ponieważ tak naprawdę, to Birmianie odbudowali je całkiem niedawno i wedle swojego widzi misie (które zresztą wygląda KAPITALNIE), a nie według tego jak one kiedyś tam tysiące lat temu wyglądały. Dlaczego się tak stało? Ano dlatego, że wpadło do Birmy UNESCO i powiedziało: "Słuchajcie birmijski narodzie, to jest zabytek na skale światową, będziemy go sobie teraz odtwarzać powolutku z pędzelkami i skalpelikami i zajmie nam to jedyne parędziesiąt lat". Na co birmijski naród: " no nie no, to są jakieś jaja... to my to sobie sami odtworzymy w 2 lata! Po swojemu! A jak?!? Bo to nasza ziemia jest!". I tak to szef UNESCO
na Bagan mówi "Disneyland", a birmijski naród trzepie lody na turystach, wsadzając ich w balony i puszczając o 5 rano z wiatrem nad swoimi historycznymi świątyniami za jedyne 400$ za głowę.

Koniec anegdoty! Możecie się teraz śmiać! :)
Jeżeli ktokolwiek kiedykolwiek podchodził do tematu medytacji  i miał problemy z wizualizacją postaci Buddy, to Bagan jest zdecydowanie miejscem dla niego!
Ja to prawdę mówiąc zastanawiałam się między tym z jednym okiem na Maroko i drugim na Kaukaz, (Bo to taka mogła być przenośnia, że to Budda podróży, niespokojnego ducha, podzielnej uwagi..:P)
a tym co nie może wytrzymać w pozycji medytacyjnej.. (bo ja też nigdy nie umiałam.. zawszę drętwiały mi nogi..:)
No ale w końcu zdecydowałam się (jak to kobieta) na zupełnie innego. Tego, który widnieje na okładce tego posta, bo jest łaaaaadnyyy :)
No a Grzesiek to wiadomo , ze nie musiał wybierać, bo sam jest jak jakiś zarośnięty budda szczęścia i radości.
Czasami z niego naprawdę nie mogę.. gdzie się go nie posadzi tam będzie szczęśliwy.. z jakim człowiekiem nie  będzie rozmawiał.. w każdym znajdzie coś niesamowitego i fascynującego... cholerny mały budda... Inni latami muszą pracować na taki stan ducha! Książki mądre czytać o zrozumieniu samego siebie i wszechświata.. o roli dobrych uczynków w życiu.. o karmie.. 5 lat studiów.. 10 lat hipoterapii,  a on po prostu się taki "zajarany" urodził.. SZOK! No ale zmusiłam go do podjęcia swojego "Buddowego wyboru" i oto opłakane wyniki:
 Nie no..żartuje! Tak naprawdę wybrał tego:
ja obstawiałam, że wybierze tego
OK. Opuszczamy już Bagan (bo ile można po tych świątyniach łazić) i kierujemy się w stronę jeziora Inle. I tu natrafiamy na temaaaatttt....podpowiem, że jeden z moich ulubionych (zaraz po jogurtowych lodach z bakaliami).. temat ŚWIĄT!:)
Święta w Birmie, święta bez śniegu, święta poza domem. W końcu natrafiliśmy na dosyć syty temat:) zarówno pod względem obżarstwa jakie udało nam się uskutecznić
jak i mocy opowieści różnej treści. Więc jak to jest, kiedy już powiemy swojej mamie sakramentalne „nie przyjeżdżam na święta”. Jak to jest gdy po wysłuchaniu jej lamentów (pogróżek, szantaży i innych form wysublimowanej gry na emocjach) faktycznie się na tych świętach nie pojawimy. No jest dosyć powiedziałabym… inaczej:).
W szczególności gdy owe święta spędza się w tropikach, a nie w mrozach, i wśród palm z olejkiem 50+, a nie kłujących choinek na plantacji w Turawie z sekatorem w ręce prawej i nalewką brzoskwiniową w ręce lewej (komunikat dla niewtajemniczonych: to dłuższa historia z tymi choinkami;).
Całą tę przepaść powiększa fakt, że w Birmie 90% społeczeństwa, to buddyści, a sam Budda urodził się bardziej w kwietniu niż w grudniu, więc nie ma co się łudzić, że dnia 24 grudnia ktokolwiek zrozumie dlaczego paradujemy w czerwonych czapeczkach z plastikową choinką przez miasto,
do tego śpiewając jakieś niezrozumiałe „Przybieżeli do Betlejem pasterze!”:). Nie ma co się łudzić, nie ma co liczyć, nie ma co robić sobie nadziei.. trzeba pogodzić się z faktem, iż te święta spędzimy w skromnym 2 osobowym gronie.. tylko ja i Mój wierny, kudłaty kompan, którego wąsy zaczęły już kolekcjonować na sobie pokarm podczas posiłków.. (patrzcie co sobie z nich wyciągnął w trakcie świątecznego śniadania..NAJgorzej!! A jaki dumny!! Dżizasss.. dramat!:)
No wiem że mama mówiła, że lepiej z takim "dziwnym, kudłatym, z wąsami, ale za to wiernym i uczciwym" niż z cudnym plejbojem okolicznych wiosk i wiosek. Ale ja to nigdy mamy nie słuchałam i zawsze chciałam  z takim wiecie.. obiektem westchnień azjatyckich nastolatek co ma serce z kamienia, ogromne ego i motor...hmmmmm.. pomarzyć tylko.. albo na gwiazdkę sobie pożyczyććć....
Więc już tak myśleliśmy, że w dwójkę skończymy z tymi czapkami na głowach i kolędami na ustach, totalnie wyobcowani i nie zrozumiani. A tu szczęście miało swoje zdanie na ten temat i owego dnia 24.12.2014 znaleźliśmy w Birmie zrozumienie dla naszych polskich tradycji
i zrozumienie to trwało od godz. 19 do 2 w nocy!! :)

Nie wchodząc w większe szczegóły udało nam się spędzić wigilię z genialną trzy osobową ekipą z Polski (w sumie obecnie zamieszkującą Irlandię) wspomaganą jedną kanadyjką i jednym Hong-Kong-czaninem. W imię podtrzymania polskiej tradycji na stole znajdowało się 12 potraw; rybki były (w sumie to dla tych ryb właśnie wybraliśmy miejscowość nad jeziorem);
kolędy były; opłatki były (albo raczej "OpłaT" był);
życzenia były; choinka była;
tańce były (to zmutowany odłam tradycji kultywowany w moim domu); pijańce też były- Po prostu Święta pełną polską gębą! No a dnia 25.12.2014r. nastały konsekwencje „pijańców”,
czyli nastał wielki KAC (też nie wiedziałam, że KAC jest kobietą na złotym ptaku:), który zmusił nas do kontemplacji nad Urodzinami Pana w pozycji poprzecznej-łóżkowej. Na wieczór Grzesiek otrzymał jeszcze „błogosławieństwo” (drugie życie) i ruszył na tzw. polako-bratanie cz.II. Ja już nie dałam rady. 26go zebraliśmy się wszyscy w sobie i ruszyliśmy łódką na rodzinną wycieczkę pt. "podbój jeziora". Proszę jakie skacowane gwiazdy w okularach.. Kolejno odlicz: Darek, Tomek, Gerta, ja i operator kamery. Wszyscy załadowani. Jedziemy.

  ooo żeszzzz...gdybym tylko nie była zaręczona i na kacu..
A tu biedną panią postawili na drodze naszej wycieczki... Biedna ale ładnie wyszła! Ciekawe czy ja też bym tak ładnie wyszła.. jakby mnie ktoś sfotografował w pracy i  czy z mojego komputera wydostawałaby się tęcza:)
A tutaj kiermasz świąteczny i Darek uchwycony podczas robienia dila życia
jakiś tam przepłacony, rodzinny obiad świąteczny
kolejna uliczka wenecka
kolejne panie ładnie wychodzące na zdjęciach podczas pracy
 i to by było na tyle i tzw. „po świętach”

i ruszyliśmy na spotkanie mojej rodziny- Dominiki (siostry z krwi); Wioli (siostry z bractwa) i ich partnerów.
Od momentu pożegnania naszej „rodziny znad jeziora” droga zamieniła się w przeprawę, trwającą niespodziewanie 5 bitych dni. I tu zaczyna się kolejna syta opowieść:) rozpoczynająca się 26 grudnia o godz. 18.00 wejściem do pikapa w miejscowości przy jeziorze Inle (Birma),a kończąca się 31 grudnia o godz. 14.00 w hotelu w Krabi Town (Tajlandia). Nie możecie się doczekać? No to zaczynamy:
17.59 pożegnalny szot z Polakami, 18.00-19.00 pikap,
19.00-20.30 stanie i czekanie na opóźniony autobus 20.30-7.00 -autobus- (Inle Lake-->Yangon);
 7.00- 12.00 komunikacja miejska Yangon
12.00-8.00 -autobus-(Yangoon-->Dawei); 8.00-9.00 jakieś tam przygody z taksówką
 9.00-19.00 -autobus- (Dawei-->Maik);
2.00-16-autobus-(Maik-->Dawei);
ooooczywiście były też przerwy w naszej jeździe.. np. 4 godzinna przerwa po środku niczego, poświęcona skromnym naprawom silnika
Ogólnie to mieliśmy ogromne szczęście, że Birma to KRAINA a nie kraj, bo po 3 godzinach umierania w 40 stopniowym upale przyjechał na ratunek PAN Z LODAMI !!! :)) Dostał cynka i od razu wyniuchał biznes (kocham Azję!!)
od 10.30 do 15.00 na lotnisku.. bo nam tak powiedzieli
 podczas gdy reszta pasażerów zjawiła się 10 minut przed lotem
15.00-15.30 -samolot-(Dawei-->Maik);
 16.00-16.30-samolot-(Maik-->Kawthoung);
Negocjacje z Panem, żeby rzucił wszystko i zawiózł nas z lotniska do portu za 5 dolarów
i w nagrodę dostajemy kolejne pół godziny na pace
18.00-19.00 -łódź- (Kwatoung-->Ranong);
19.00- 19.30 przybijanie na brzegu piątek, pieczątek i wiz z tajskim panem celnikiem.
6.00-14.00-autobus-(Ranong-->Krabi) i  S.T.O.P.
W czasie między transportami jedyne czym się zajmowaliśmy to poszukiwaniami kolejnego transportu, tak aby jakimś cudem zjawić się na sylwestra w Krabi. Żeby do całej tej akcji transportowej dodać odrobinę u-NIE-dogodnień zapadłam na całkiem pokaźną chorobę z gorączką, zapaleniem oskrzeli i zatok JEEEEEEE.
Tutaj zestaw moich super leków (no bo w końcu w Birmie jesteśmy)
Ogólnie to NIE polecam takiego zatyrania się w transporcie ale oczywiście wszystko ma swoją 2 stronę medalu. Dzięki tej przeprawie zrozumieliśmy trochę bardziej o co w tej całej Birmie chodzi. Że minister jest w stanie zablokować cały ruch wodny między miejscowościami; że poza miastami ludzie żyją w szałasach uplecionych z liści palmowych; że mnisi atakują z bańkami na pieniądze i na jedzenie już od godz. 4 rano i inne takie smaczki. Ale o tym to opowiem kiedyś przy kawie (w Birmie nawet do kawy podają herbatę- tak mi się przypomniało:),
Teraz moje 2 ulubione tematy, które chciałabym rozwinąć, a mianowicie "podróżowanie autobusem" i "podróżowanie samolotem"  w Birmie.

Przejażdżki autobusami. To jest ciekawy temat. Bo oto jak i w Tajlandii istnieje w Birmie szaleństwo na punkcie jazdy autokarem. Ogólnie to autobusy dzielimy na:
1. zwykły miejski (duży pikap, 2 ławy z tyłu i przestrzeń na dachu);
2. zwykły VIP (stary autobus bez klimy)- ten co zepsuł się nam po środku niczego;
3. VIP(jest klimaaa);
4. 5. 6. i do nieskończoności. VIP extra; VIP ekstra super; Delux VIP super ekstra itd. 
Aby zasłużyć sobie na miano super VIP extra Delux nie wystarczy naklejka i posiadane udogodnienia w autobusie! Trzeba bezustannie klientowi przypominać o tym, że jedzie VIP de LUX. Jak to robić?!?!  Zdradzę wam tajniki birmijskich techniki przypominaczych:
-95% autobusów jeździ nocą, żeby VIP pasażerowie mogli się wyspać i nie stracić tak cennego dnia pracy (godzina przyjazdu na miejsce jest ustawiona na okolice 4 rano (!???!) Więc nikt, nawet najbardziej oporny nie jest w stanie się spóźnić)
-telewizor chodzi na pełnych obrotach, na okrągło i najgłośniej jak to możliwe (głównie leci karaoke) //w efekcie mimo ogromnych chęci nie da się zasnąć//
-klima jest wykręcona na maxa, tak więc trzeba zaopatrzyć się w koc (w VIP extra są koce) albo śpiwór //w efekcie można nabawić się kataru i anginy//
-obowiązkowe 2 postoje w knajpach (oczywiście VIP-knajpach),
 wszyscy muszą wyjść (nawet jak postój jest przewidziany na godz. 2 w nocy gdy cały autobus śpi),
dlaczego?!?! Żeby wszyscy czuli się bezpiecznie, że ich rzeczy nie zostaną ukradzione //w efekcie 9/10 autobusu stoi pół godziny pod autobusem i czeka, aż kierowcy zjedzą//
-VIP pasażer zostaje też obdarowany! czasami butelką wody, a czasami bułką, ciasteczkiem, orzeszkiem, dupeczkiem.
W efekcie powyższych VIP-działań harpagan-turysta zostaje wypluty z autobusu o godz.4 rano z jakieś 10-20 km od miasta (bo stacje autobusowe są tak duże jak miasto, więc muszą być budowane poza ich granicami; a żeby było najśmieszniej są budowane dalej niż lotniska;).  Do takiego "wyplutego turysty" o tej 4 rano z momentem wyjścia z autokaru zaczynają kleić się mnisi z bańkami na kasę; taksiarze i inne instytucje transportowe; a wschód słońca przewidziany jest na okolicę godz.7.  I takie to właśnie życie VIP gwiazdy w Birmie.  Łatwe nie jest.
Teraz temat już ostatni, bo już chyba czas kończyć

Podróż samolotem.
 Mimo, że podróżuje bardzo dziwnymi środami lokomocji, z których może 10% spełnia jakiekolwiek zasady bezpieczeństwa, to rzadko kiedy mam przeczucie, że „ta właśnie przejażdżka jest moją ostatnią w życiu”. Ostatnio taki zaszczyt spotkał mnie jak wchodziłam w Korei na łódź podczas tajfunu. W Birmie dostąpiłam, aż dwóch zaszczytów ataku paniki w związku z przeczuciem kończącego się życia. Pierwszego i drugiego przeczucia dostąpiłam dzięki temu samolotowi:
Pierwsze odczucie: siadając na fotelu i wpatrując się w "to" podczas startu:
Drugie podczas turbulencji, które bujały samolotem tak jak fale łodzią w Korei podczas tajfunu.
W sumie mogłam się czegoś takiego spodziewać łącząc pewne fakty. Np. że strefa "bezcłowa z knajpami" wyglądała tak:
odprawa paszportowa tak:
a sprawdzanie biletów tak:
Dobra ja panikowałam.. to nic zaskakującego i nadzwyczajnego.. Pewnie ciekawi was co podczas tych wszystkich kryzysowych sytuacji robił nieustraszony super  Grzesiek... (po tym co napiszę zmienicie o nim zdanie.. uznacie, że ten człowiek nie przejawia żadnych przemyśleń natury przyczynowo skutkowej).. Otóż Grzesiek w całej tej sytuacji nie odczuwał żadnego zagrożenia, normalnie rozmawiał, nawet żartował.. a w wolnych chwilach od podśmiewania się ze mnie oddawał się swojej pasji fotografii. Proszę oto wystawa jego prac: (pod tytułem: "moje 3 przednie fotele w samolocie")
No ale OK. Wylądowaliśmy. Ledwo zakończyłam moją celebrację zwycięstwa życia nad katastrofą lotniczą, a tu pakujemy się do przeciekającej łodzi i dryłujemy przez 2 metrowe fale.. i znowu nasuwa mi się ta skromna myśl: "nie no.. tym razem to już na pewno k... nie przeżyjemy!!", a Grzesiek na to "mała nie bój, ja Cie uratuję!":)***** 
//mamo mówiłam Ci, że plejboje z sercem z kamienia i motorem to fajne chłopaki!//

No i tak zupełnie na koniec:


ODA DO BIRMY
O Biiiirmo bądź, że do Birmy chociaż podobna gdy przetoczy się przez Ciebie łan turystów i biznesmenów.
O narodzie birmijski niech nie opęta Cię żądza amerykańskiego pieniądza,
Bądź ślepy na dobra materialne, które nam białym przynoszą tylko chciwość, zazdrość i pozorne szczęście.
O Birmo nie daj się korporacją, które pukać będą do twych drzwi, a w tym samym czasie wyważać będą okna,
O Birmo zachowaj soją kulturę! Niech mężczyźni nie zdejmują spódnic, a kobiety nie zmazują błota z twarzy.
O Birmo po kiego… wystawiłaś się na taką ciężką próbę.
Nie bądź jedną z wielu destynacji Azji Południowo- Wschodniej. Bądź, że sobą!
Wszystkich tych wspaniałości, życzy Ci On i Ja, czyli

  Grzegorz Tark i jego Złotko :)


a tak na poważnie to żegnają Was i Birmę
                                 Dagna                                       i                     Grzesiek



i dobranoc wyłączamy prąd

6 komentarzy:

  1. Dagi nakarm tego swojego chłopa, bo przecież ledwo zipie na tych zdjęciach... pewnie mu potajemnie podkradasz jedzenie z talerza ;P
    PS. Czyste, wymuskane i piękne kadry są wymysłem współczesnej cywilizacji...w obrazie najważniejszy jest PRZEKAZ... także z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że wasze zdjęcia są najpiękniejsze, najcudowniejsze i najlepiej skadrowane na świecie! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga czytelniczko Barbaro. Karmie go regularnie! Problem polega na tym, ze on sam tez sie karmi.. Zjada wszystko co spotka na swojej drodze, a czego nigdy nie próbował.. Takie frywolne zachowanie w Azji karane jest czasami zatruciem pokarmowym. No a co do twojej wypowiedzi z "P.S." to niezly z ciebie sciemniacz- dyplomata!;) Bacha na szefa wioski !! buziak

      Usuń
  2. zostalam przylapana na spoznionym czytaniu! Wybacz, nie wiedzialam co trace. Prosze o wiecej praktycznych szczegolow, np tych od dildo na Filipinach :)

    Podpisuje sie anonimowo, bo ja z Europy ciotka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga anonimowa ciotko z Europy. Brak mi słów by opisać moją radość z naszego (mam nadzieje minimalnego) pokrewieństwa:) Twoje słowa uzmysłowiły mi, że faktycznie pobieżnie traktuję temat -nie uwzględniając potrzeb podróżujących singli o wyuzdanych potrzebach seksualnych. Poprawie się!
      P.S. Ten wpis jest o Birmie ! ( powtórzę więc "minimalnego pokrewieństwa":)
      Buźka!:)

      Usuń
  3. Córko moja,tak cudnie opowiadasz tę Birmańską historię;)) Łzy mi się co prawda leją nad oddzielnie spędzonymi Świętami Bożego Narodzenia, włos mi się jeży, na myśl o tym, czym latasz, czym pływasz i na czym jeździsz, ale tak na prawdę nie mogę odczuwać większego szczęścia niż to kiedy widzę Twoje szczęście na wiecznie uśmiechniętej, niepalącej, ubłoconej pięknie, choć trochę nieprofesjonalnie buzi:) Grzesiu miej baczenie na moje dziecko i na siebie uważaj również:)

    OdpowiedzUsuń